Niewidoczna góra nieopłaconych rachunków
29 stycznia 2024
Opłaty za śmieci wzrosną? Za co jeszcze nam przyjdzie zapłacić, aby system odpadowy działał jak należy?
Podwyżki opłat za śmieci z 20 na 40 zł od mieszkańca? Tylko pozornie są to duże kwoty. To raczej wierzchołek góry lodowej kosztów, które przyjdzie nam w nadchodzących latach zapłacić. Kilka miliardów złotych strat rocznie z powodu braku sprawnie działającego systemu rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP). Drugie tyle z tytułu podatku od plastiku niepoddanego recyklingowi. Do tego trudne do oszacowania miliardy, które z powodu fatalnej segregacji i bardzo niewydolnego systemu recyklingu, obciążą w nadchodzących latach samorządy. A na koniec – szacowane na kolejne kilka miliardów koszty posprzątania zdegradowanych terenów gmin, które padły ofiarą przestępczych działań tzw. mafii śmieciowych, czyli pseudo-firm porzucających odpady niebezpieczne po wyrobiskach czy opuszczonych halach.
To najpoważniejsze pozycje na długiej liście naszych – wartych co najmniej kilkadziesiąt miliardów złotych – grzechów przeciwko środowisku. Niestety, jako społeczeństwo wielu tych kosztów i niezbędnych wydatków nie chcemy widzieć, ani tym bardziej się z nimi mierzyć. Zła wiadomość jest taka, że od kosztów wieloletnich zaniedbań nie uciekniemy. Za co przyjdzie więc nam wkrótce zapłacić?
Kubeł zimnej wody dla samorządów
Przegląd nieuchronnych wydatków warto zacząć od kar, które de facto już zaczęły obciążać budżety gmin, a w nadchodzących latach, wraz z drastycznym wzrostem obowiązkowych poziomów recyklingu (ponad 55 proc. w 2025 r., przy 30 proc. w 2021 r.), będą stawać się coraz poważniejsze. Przy obecnym średnim poziomie recyklingu (27 proc. w 2022 r. wg danych GUS), oznacza to, że na dwa lata przed symbolicznym 2025 r. jesteśmy ledwie co w połowie drogi do wyznaczonych nam celów. I niestety, za każdy brakujący punkt procentowy, czyli mówiąc wprost, za każdą tonę nieprzetworzonych odpadów, polskie gminy będą musiały płacić w nadchodzących latach 270 zł kary.
Jakiego rzędu będą to kwoty w skali całego kraju? To trudno jednoznacznie oszacować, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, nie wiadomo na ile skuteczne okażą się różne próby opóźniania, odraczania lub uchylania decyzji o wymierzeniu kary, do których postawione pod ścianą samorządy mogą się uciekać. Szlaki już przetarły gminy Bytom i Ruda Śląska, które zostały obciążone wysokimi karami za nieosiągnięcie poziomów recyklingu za 2020 r. (kolejno 1,2 i 1,3 mln zł) i postanowiły odwołać się od decyzji organów. Pytaniem pozostaje też, na ile dogmatyczne i rygorystyczne okaże się nastawienie kontrolujących urzędów oraz zaangażowanie samych przedsiębiorców, którzy będą przedstawiać i raportować swoje coroczne wyliczenia i sprawozdania.
Niemniej, według jednej z analiz dokonanej przez Towarzystwo na Rzecz Ziemi (na podstawie danych urzędów marszałkowskich i algorytmów stosowanych przez UE) tylko w 16 największych polskich miastach kary za niewystarczający recykling w gminach w 2020 r. miałyby wynieść ponad 211 mln zł, z czego ponad 60 mln przypadłoby na Warszawę, 22 mln na Wrocław i 20 mln na Kraków.
Nowe daniny na nowe wyzwania
Wymierną sankcją jest też tzw. podatek od plastiku niepoddanego recyklingowi (nazywany często “plastic tax” lub “plastic levy”). Polska, która osiągnęła w 2021 r. poziom 37 proc. recyklingu zużytych opakowań z tworzyw sztucznych, jest jednym z największych płatników. Tylko w pierwszym roku jego obowiązywania, gdy nasze ówczesne zobowiązanie wyliczono na 1,7 mld zł (ok. 429 mln euro), plasowaliśmy się tuż poza podium zajmowanym przez Francję (1,37 mld euro kary), Niemcy (1,32 mld euro) i Włochy (0,8 mld euro).
Dlaczego jesteśmy tak wysoko w tym zestawieniu, skoro daleko nam do bycia czwartą gospodarką UE? Niestety, w dużym stopniu odpowiedzialni za to są lekkomyślni mieszkańcy, którzy z zasady nie segregują odpadów i wyrzucają wszystko już wymieszane, co w praktyce przekreśla szansę na poddanie recyklingowi dużej grupy produktów. Dlaczego? Bo jeżeli te odpady (np. lekkie i małe tworzywa sztuczne) wymieszają się z innymi frakcjami, to ich późniejsze doczyszczenie, rozdzielenie i domycie będzie nie tylko niezwykle trudne, często wręcz technicznie niemożliwe, ale przede wszystkim… drogie. Często za drogie, by jakikolwiek biznes podejmował się ich recyklingu. W efekcie, zamiast do zakładu recyklingu, odpady te trafiają później do spalarni lub na składowiskach. Jednym słowem – przepadają, a nam pozostaje płacić podatek od każdej utraconej sztuki.
W sumie, od 2021 r. kiedy to opłata została wprowadzona, zapłaciliśmy już ponad 3,5 mld zł. To ponad 6 mln zł! dziennie. A opłata rośnie z roku na rok, bo – choć przetwarzamy coraz więcej opakowań – to i coraz więcej ich produkujemy. “W roku 2021 polscy recyklerzy przetworzyli ok. 400 tys. ton odpadów z tworzyw. Tymczasem w tym samym okresie na polski rynek wprowadzono ok. 4 mln ton pierwotnych tworzyw” – czytamy w magazynie Plastics Review.
Liczby te są o tyle niepokojące, że pieniądze te można byłoby – zamiast płacić kary za niewystarczający recykling – przeznaczyć właśnie na rozwój tego sektora, co pozwoliłoby w nieco dłuższej, kilkuletniej perspektywie zmniejszyć opłaty ciążące na Polsce, a do tego zabezpieczyć dostęp do kluczowych surowców wtórnych dla krajowego biznesu.
A sektor ten bezdyskusyjnie skorzystałby na wsparciu. „Wartość całego rynku recyklingu w 2021 r. wyniosła w Polsce 2,8 mld zł netto, czyli niewiele, zważywszy na rolę, jaką recykling ma odgrywać w funkcjonowaniu gospodarki obiegu zamkniętego (GOZ). W porównaniu do unijnych odpowiedników przemysł recyklingu w Polsce jest mały: tworzy go do 150 firm osiągających przychody powyżej 1 mln zł netto rocznie, czyli mniej niż w jednym niemieckim landzie” – przekonują autorzy z Plastics Review.
Ciężar na barkach maluczkich
5 stycznia minął rok, od kiedy w Polsce powinien funkcjonować nowy, sprawiedliwszy system rozszerzonej odpowiedzialności producenta. W dużym uproszczeniu, jest to mechanizm rozliczeń między producentami towarów w opakowaniach, gminami, sortowniami odpadów, a zakładami recyklingu. Ci pierwsi wprowadzają na sklepowe półki miliony sztuk swoich produktów w opakowaniach. Te drugie zbierają je z naszych przydomowych koszy i altan, a potem wiozą do sortowni, gdzie są one poddawane dokładniejszej obróbce i przygotowaniu do recyklingu. W założeniu ROP ma zapewnić uczciwy przepływ pieniędzy między wszystkimi tymi grupami. A przy tym urealnić koszty, które biznes musi ponosić za sprzątanie środowiska ze swoich opakowań (co teraz robi niejako rękami gmin) i poddanie ich recyklingowi tak, by w jak najmniejszym stopniu zaśmiecać i zanieczyszczać środowisko.
Systemy ROP działają na różnych zasadach i z różnymi efektami we wszystkich krajach UE, również w Polsce (na mocy ustawy z 2002 r.). Dziś nikt w branży nie ma jednak wątpliwości, że obecny ROP jest niewydolny, źle zaprojektowany i niewystarczająco finansowany. Co oznacza to ostatnie? Mianowicie to, że przepisy pozwalały producentom przez lata dopłacać do systemu symboliczne kwoty, które były nieadekwatne do realnych kosztów recyklingu i nie były dla niego żadnym realnym wsparciem.
Brak skutecznego systemu ROP wiele nas kosztuje. Jak bardzo? To również trudno jednoznacznie oszacować. Stowarzyszenie “Polski Recykling”, czyli głośny orędownik jak najpilniejszej reformy ROP podaje, że “przez brak ROP w polskim systemie gospodarowania odpadami brakuje przynajmniej 5 mld zł z tzw. opłaty opakowaniowej”.
Inne szacunki przedstawia z kolei Instytut Jagielloński. W swoim raporcie z 2020 r. „„Rozszerzona Odpowiedzialność Producenta w sektorze gospodarki odpadami” think-tank wylicza, że koszty zagospodarowania odpadów opakowaniowych to ok. 1,4 mld zł rocznie. A ile z tego realnie wpływa do systemu? „Analiza oraz szacunki wskazują, że dla odpadów opakowaniowych obecna skala partycypacji wprowadzających produkty na rynek w kosztach zagospodarowania odpadów opakowaniowych nie przekracza 40 mln zł – czytamy w raporcie. To dane zbliżone do tych, na które w projekcie ustawy nowelizującej ROP powoływało się samo Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Pada w niej kwota ok. 1,3-1,5 mld zł prognozowanych wpływów z nowego ROP rocznie.
Niechciane kukułcze jajo
Tę ponurą wyliczankę zwieńczymy statystykami Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, który identyfikuje i monitoruje miejsca nielegalnego porzucania odpadów niebezpiecznych, czyli tzw. bomb ekologicznych. Często są to stare, przeterminowane lakiery, farby, kleje lub inne – trudne w utylizacji i kosztowne – chemikalia wykorzystywane w przemyśle. Z danych inspektorów GIOŚ za 2021 r. wynika, że w całej Polsce zalega ok. 3,8 mln ton nielegalnych odpadów, w tym ok. 800 tys. ton odpadów niebezpiecznych, których uprzątnięcie oszacowano na ponad 2 mld zł.
Niestety, tych miejsc na mapie Polski jest coraz więcej. Przy czym nie oznacza to od razu, że nowe nielegalne wysypiska powstają dziś na masową skalę. Wiele miejsc nielegalnego przetrzymywania odpadów jest po prostu odkrywana po czasie – niekiedy miesiące, jak nie lata od porzucenia niepożądanego odpadowego balastu.
Trzeba też oddać sprawiedliwość, że w ostatnich kilku latach zintensyfikowano walkę z przestępcami, co skłoniło część z nich do zaniechania, przynajmniej chwilowego, swojego nagannego procederu. Mimo to, jak informuje Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, na samym tylko Mazowszu rocznie odkrywanych jest około 30 nielegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych.
Co gorsza, niejednokrotnie koszty uprzątnięcia jednego z nich to wydatek rzędu milionów złotych. W Mysłowicach utylizacja ok. 8 tys. ton odpadów niebezpiecznych (między innymi rozpuszczalników) była skomplikowanym proceduralnie procesem, który pochłonął w sumie ponad 100 mln zł. Podobnych przypadków nie brakuje. Najwyższa Izba Kontroli w swoim raporcie „O usuwaniu nielegalnie składowanych odpadów niebezpiecznych” podaje chociażby Częstochowę i Sosnowiec. W tym pierwszym przypadku do usunięcia pozostawało ok. 932 ton odpadów niebezpiecznych (cieczy i ciał stałych), a w przygotowaniu był przetarg na ponad 50 mln zł. W drugiej wymienionej gminie „od 2019 r. pozostają nieusunięte odpady w dwóch lokalizacjach. W jednym do usunięcia było ok. 1000 pojemników mauzer oraz 200 beczek z odpadami chemicznymi (koszt usunięcia ok. 113 mln zł)” – podaje NIK.
Jakub Pawłowski